wtorek, 7 października 2025

DAJŻE NAM, BOŻE!

Życie się toczy jak z dnia na dzień torem

Przebudzeń ze snu punkt o wschodzie słońca

Swobodnie, chociaż niekiedy z oporem,

Gdy oko marzeń nie dostrzega końca,


I rytuałem codziennej rutyny

Rwie niedościgle ku słońca zachodom.

Ot, tak po prostu... bez jakiejś przyczyny,

Która by była dla życia nagrodą.


O świcie pachnie świeżymi bułkami,

Parzoną kawą, miodem lub cytryną,

Mlekiem z kakao oraz powidłami...

Późnym wieczorem jak wytrawne wino.


Za dnia zaś w zgiełku, pośpiechu i stresie

Umyka często jak woda przez palce.

Nurt wręcz szaleństwa w obłędzie je niesie

Niczym topielca, który poległ w walce


O sprawy błahe wartości koszuli,

Portfela, butów zniszczonych tyraniem

I o samotność, co człowieka tuli

Jakoby matka zmęczona kochaniem.


Stojąc przy oknie, życiu się przyglądam,

Które zza szyby również na mnie patrzy

Jakby czekało, czego dziś zażądam?,

Aby rozeznać, ileż dla mnie znaczy?...


A ja w kąciku ust krzykiem milczących,

Uśmiech skrywając przed mroczną obawą,

Dałam mu w oczach ludzi konających

Jak bydło w spędzie nazywanym Gazą.


Życie się nagle w górę poderwało

Jakoby gołąb lękiem uszczypnięty,

W którego piersi serce kołatało

Piraniom dane, lecz w formie przynęty.


Po chwili jednak, kiedy ochłonęło,

Przylgnęło czołem do mojego okna.

W źrenicach moich cierpieniem płonęło.

Twarz jego deszczem przygnębienia mokła.


Dłoń przyłożyłam do dłoni za szybą,

Którą się życie wsparło, z bólu mdlejąc.

Inni gaśnięcia ów życia nie widzą,

Obojętnością upici się śmiejąc?!


Z nóg mnie podcięło - padłam na kolana,

Chcąc z ziemi podnieść rozpłakane życie,

By godność jego przez ludzi zbesztana

Była nareszcie czczona należycie,


A w tym momencie echo pobrzmiewało

Złowieszczą wieścią o krwawej przyszłości,

Aż grozą z wszech stron upiornie powiało,

Ciskając w oczy żwirem bez litości,


Bo oto władnym głupcom tego świata

Myśl zaświtała o kolejnej wojnie,

Co dla nich z zyskiem korzyści się swata

Będącym łupem zdobywanym zbrojnie


Rękoma osób zmuszanych do rzezi,

Obserwowanych przez prowokatorów,

Których to grono zacne dumnie siedzi,

Czyniąc z nas wbrew nam krwiożerczych potworów,


Co jak z łańcucha spuszczona wścieklizna

Po kostkach kąsa zaszczute nią życie

Cuchnące wówczas śluzem jak zgnilizna

Mająca z trupów chlupiące podszycie...


A gdyby nikt się z nas z miejsca nie ruszył

Na przekór panom tego żądającym,

Gdyby rozkazy pragnieniem zagłuszył

Bycia człowiekiem, lecz umierającym


Z powodu wieku i kolei losu,

Nie zaś od kuli czy odłamków bomby...

Niech wreszcie prawo ma dzisiaj do głosu

Nie! larum, które dźwiękiem pustej trąby


Wzywa do boju masy zastraszane,

Ale sumienie o czystość dbające!

O, życie, podle wręcz niedoceniane

I poniżane, przed śmiercią klęczące,


Chciałabym wesprzeć cię na mym ramieniu,

Byś się jak zachód słońca zakończyło,

Jak sen w ostatnim i błogim westchnieniu,

Nie! odebrane zaś brutalną siłą...


Dajże nam, Boże, cieszyć się pokojem

Pachnącym chlebem i cieplutkim mlekiem!

Niech nam powieki opadną spokojem,

Gdy śmierć zawita do drzwi, ale z wiekiem,


I się rozsiądzie przy łóżku zmęczona

Członkami ciała, co stare w niemocy

Otula nocy bezkresnej zasłona,

Czekając, aż się zamkną same oczy.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



1 komentarz: