Iść przed
siebie szpalerem drzew
Z baldachimem
gałęzi nad głową,
Budząc liści
jesiennych śpiew,
Zanurzając się
w toń kolorową
Złoto
krwistych, zastygłych fal,
Które kroki
szelestem wzruszają,
Odpływając w
bezkresną dal
Za myślami, co
mnie wyprzedzają.
Stanąć w końcu
na progu dni,
Wisząc ciałem
nad nieba przepaścią
Niczym kontur
wierzbowych pni,
Co się chylą
nad rzeką z miłością,
Aby obmyć
zmęczoną twarz
Kroplą
deszczu, co w dłonie nabieram,
Z lotu ptaka
zobaczyć świat,
Więc przez
gwiazdy jak blask się przedzieram.
Ujrzeć
wreszcie ocean słów,
Które szeptem
mi dusza podkrada,
By usłyszeć
nareszcie znów
Myśli dźwięk,
co się ciszy spowiada,
Aby poznać, że
właśnie ja
Stoję szczerze
przed moim obliczem,
By uchwycić,
co w duszy gra
I rozsiewa w
noc trele słowicze.
I powrócić do
domu w kąt,
W fotel wtulić
się z kubkiem herbaty,
Mając w sobie
wciąż żywy prąd
Zderzający
swym nurtem dwa światy –
Tego, co jest
dokoła mnie,
Z tym, co we
mnie rozkwita, dojrzewa,
Migające na
jawie, śnie
W mglistym
szkicu ziemi oraz nieba.
Później
wsłuchać się w własny głos,
Który echo
przedrzeźnia refleksją,
Rozważaniem
rozczesać włos,
Aby poczuć jak
w sercu jest lekko,
Gdy świadomie
poznaję stan
Tego, kim
byłam, jestem w tej chwili,
Gdy bywam z
sobą sam na sam
W zadumie, która
szczęściem się pyli.
I tylko ja i
ciepły koc,
Surfinie
kwiatem kapiące z okien,
Wyblakły dzień
i szklista noc
Patrząca na
mnie srebrzystym okiem.
I tylko ja i moja
myśl
Za balustradą lśniącego
słońca…
Trzeba nam ruszać!,
wspólnie iść,
By poznać siebie
szczerze, do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz