Nic się
jeszcze nie stało, nic się nie skończyło.
Czas jedynie
westchnieniem poruszył zegary.
Wszystko
jeszcze za oknem zanurzone było
W mgliste,
falą płynące bezdźwięczną opary.
Leżeliśmy we
dwoje na wspólnej poduszce
Zrośnięci
jedną myślą i jednym oddechem.
Wystarczy, że
się tylko bezwiednie poruszę,
Wołasz mnie
swych zlęknionych ust uśpionym echem,
A ja obok
wpatrzona w twe zamknięte oczy,
Z dłonią
wiernie wplecioną w twe obręczy ręce
Słyszę jak
czas w pokoju niecierpliwie kroczy
I jak bije spokojem
kochające serce,
Więc się
wtulam w ramiona twoje z przekonaniem,
Że nie
mogłabym nigdy być bardziej bezpieczną.
Wówczas
karmisz mnie szczerym miłości wyznaniem,
Odkrywając na
nowo me młodzieńcze piękno.
Później siebie
budzimy aromatem kawy,
Wspólną chwilą
milczenia, albo też rozmowy…
Czas się wokół
rozpływa niezwykle łaskawy,
Zniknąć dla
nas na zawsze prawdziwie gotowy.
Wciąż jesteśmy
dla siebie w sobie nieodkryci,
Jakby
nowopoznani, muśnięci spojrzeniem,
A jak pnącza
powojów splątani i zżyci,
Wzbijający się
w niebo jednakim dążeniem.
Przemęczenie
nas nieraz kruszy i rozbija,
I codzienność
niestety nigdy nie oszczędza,
Ale gorycz
wszelaka bezpowrotnie mija,
Gdy ją miłość dusz
naszych w nieznane przepędza.
W naszej wspólnej
żegludze to chwyta za serce,
Że każdego poranka
ze słońcem świtając
Wciąż splatają
się nasze pomarszczone ręce,
Wciąż się mocno
kochamy, siebie odkrywając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz