Fale zgiełku
się zdały zatracić w niemocy.
Wiatr na
gałęzi przysiadł i nogami macha,
Wpatrując w
moje okna wielkie, bystre oczy,
Chowając twarz
w kołnierzu jesiennego płaszcza.
Czasem szumem
zaczepi w śnie zastygłe liście
Czy szelestem
rozrzuci kroki w szorstkiej trawie.
W dłoniach
trzyma jarzębin purpurowe kiście,
Obserwując na
niebie rozpięte żurawie.
Ludzie pędzą przed
siebie jakoby w hipnozie
Szpilką wzroku
przybici do płyty chodnika.
Suną niemo i szaro
w przygarbionej pozie…
Rys ich w czasie
się kruszy i powoli znika.
Mimo głębi spokoju,
co w przestrzeń się wtapia
Kroplą wosku płonącej
świecy przemijania,
Giną w sieci złudzenia,
co ludzi obłapia
I nie widzą w swym
życiu ni nadziei cienia.
A wiatr w drzewie
schowany bacznie się przygląda
Tym osobom szuraniem
butów przemieszczanym.
Ze współczuciem
w ich oczy bezradnie spogląda,
Będąc w życiu codziennym
niezauważanym.
A mnie serce w
tej chwili zachwytem się budzi,
Głowa szczęściem
zakwita, dusza się raduje,
Usta szepczą gorliwie
modlitwą za ludzi,
Których mija to
wszystko, co cudem pączkuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz