W towarzystwie
kawy przy oknie zastygam.
Opary nad
kubeczkiem z mgłą się zdają splatać.
Niczego nie
zakłócam i nie przerywam.
Przyglądam się
powiekom uśpionego świata.
Latarnie
szpileczkami przebijają ciemność,
Jakby resztką
nocy otulały ziemię.
Od zachodu się
sączy pobladła bezsenność
Rozrzedzając
szarości mlecznym promieniem.
W dłoniach
trzymam ziarno napęczniałe wrzątkiem.
Zapach kawy
mnie koi, unosi pod chmury.
Każdy łyk zda
się być świtania początkiem,
A smak łagodzi
nastrój wokół szarobury.
Kropla kawy na
ustach zwilża zamyślenie,
Rozluźnia skupieniem
zaciśnięte skronie
I natchnioną refleksją
zapisuje milczenie…
Czuję na ramionach
jej rozgrzane dłonie…
Ta chwila, choć
mizerna i nic nieznacząca,
Tak bezcenną być
może w wymiarze doby,
Niteczką aromatu
prowadzić do słońca,
Siecią aktu złączyć
podobne osoby.
W towarzystwie
kawy jestem całą sobą,
Bezwstydnie prawdziwą
w zadumie obnażonej,
Z kwitnącą wiosennie,
rozmarzoną głową
Oraz z duszą w
nurcie przestrzeni niezmierzonej.
Zanurzam się ustami
w czarnym jej wywarze,
Mrużąc oczy całowane
przyjemnością…
Odrywam się od
ziemi, niepoprawnie marzę
I wracam do życia
z wesołą radością.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz