z koroną-wirusem
Wszyscy
na tym świecie strasznie oszaleli.
Nie
wychodzą z domu i spod swej pościeli.
Niczym
lisy w norach śledzą wydarzenia.
Przestrzegają
czujnie wszystkie obostrzenia.
A,
kiedy się który na ulicy trafi,
Ten
się w lęku topi, w przerażeniu pławi,
Na
dwa metry, jeden minimum ucieka,
Gdy
mija chodnikiem jakiegoś człowieka.
Wszyscy
są zaszczuci COVID – dziewiętnaście,
Więc
pomiędzy ludzi wciskają się waśnie.
Zatem
nic dziwnego, że wilkiem zerkają
I
sobie wzajemnie wrogo nie ufają.
Falą
się rozlewa mróz na społeczeństwie.
Każdy
się obawia, co też jutro będzie,
I
w strachu o siebie dba egoistycznie,
O
przyszłości swojej myśli histerycznie.
Na
innych spoziera jak na zagrożenie,
Walcząc
pazurami o własne istnienie.
Nic
też więc dziwnego, że raz na ulicy,
Na
której uniki lud zawzięcie ćwiczy,
By
nie dotknąć, musnąć drugiego człowieka,
Historia
tragedii niejedna przecieka.
Janina
do sklepu rowerem jechała.
Pedałując,
ciężko przez maskę dychała.
Płuca
się skurczyły, puls w skroni oszalał,
Ból
piersi rozsadził, pot jej ciało zalał.
Upadła
Janina w mieście na chodniku.
W
panice lud rozpierzchł krokiem koralików.
Ktoś
w oddali straszył koronawirusem,
Więc
spłoszeni wszyscy tym podłym przymusem,
Rozbiegli
się nagle w cztery świata strony.
Każdy
o swe życie strasznie przerażony.
Janina
rękoma za nogawki chwyta,
Lecz
każdy ucieka i o nic nie pyta,
Przeskakują
przez nią lub się potykają
I
jakoby kaczki na ziemię padają,
Po
czym się zrywają, umykają w locie
Ulegli
histerii, nadludzkiej głupocie.
Janina
została sama na ulicy.
Śmierć
jej ciało tuli do swojej prawicy,
Bo
jej nikt pomocy udzielić nie raczył –
Gdyż
o swoje życie każdy się przestraszył.
Tak
COVID nas ludzi strasznie deformuje
Oraz
w człowieczeństwie ogromnie rujnuje,
Że
w nas samych cyka szczere zagrożenie
Poprzez
to pomocy wszak nie udzielenie.
Śmiem
twierdzić, że więcej ofiar z naszej winy
Niż
z COVID – wirusa zachłannej przyczyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz