Ziemio moja,
której kiedyś oddam ciało,
Wydaje się w
tobie tlić oddech zdławiony,
Życie w twojej
piersi już się zatrzymało,
A dekolt twój
kwiatkiem lekko poprószony
Zdaje się
zapadać jakby go bolało
Serce
oskarżane czasem czymś skażonym.
Liść na krzewach
ukryty w popękanym pąku
Nie chce
strzelić beztrosko, rozkładając skrzydła,
A ptaki na
gałęzi w równoległym rządku
Milczą jakby
im radość rozśpiewania zbrzydła.
Tunelami lasu
idę gdzieś przed siebie.
Cisza okiem
sowy patrzy na mnie z boku.
Ciemność nić
żałoby rozplata na drzewie,
Zanurzając
wszystko w atramencie mroku…
Idzie obok
błoga, no bo nawet nie wie,
Że śmierć
kroczy za nią, dorównując kroku.
Nietoperze
strzałkami zaszywają niebo,
By się z ziemi
do niego nic nie przedostało.
Świat sprzeciwił
się wszystkim wbrew sobie potrzebom.
Jakby nagle
niewiele dziś mu wystarczało.
Dal kotwicą
wpięta w horyzontu progi
Odsuwa się ode
mnie bez pożegnania.
Nie dobiegną
do niej uskrzydlone nogi.
Dusza tylko na
nich bezradnie się słania,
Przemierzając losem
wyznaczone drogi
Spragniona wolności,
w obłokach latania.
Jak długo jeszcze
będzie trwała ta niepewność,
Która się skończy
z chwilą ostatniego tchnienia.
Gaśnie powoli ludzka,
wszelka przynależność
Przyznawana odgórnie
na akcie istnienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz