Kiedyś,… gdy
wszystko wypłowieje i zszarzeje,
Wskrzeszę
wspomnienia fotografiami na ścianach.
Niejedna twarz
ze zdjęcia do mnie się zaśmieje –
Dzięki temu
poczuję, że nie jestem sama.
Pokoje się
wypełnią duchami z przeszłości;
Korytarze
wrzeć będą gromadami dzieci;
Pąki w
ogrodzie, w oknach i w mgiełce świeżości
Będą spijać
miód z nieba, co się złotem świeci;
A przy kuchni
i piecu będę wirowała
Niczym w tańcu
szalonym szczęśliwa wariatka,
I dla całej
rodziny będę gotowała
Z motylami w
warkoczach i z wstążkami z kwiatka;
Będę wtapiać
się w oczy sercu memu bliskich,
By na zawsze
zachować to ciepłe spojrzenie,
By zatrzymać
przy sobie ukochanych wszystkich,
Kiedy radość w
mieszkaniu zastąpi milczenie,
Kiedy nagle
okażą się pokoje puste,
W których echo
przedrzeźnia odgłosy obcasów,
Gdy w ogrodzie
czas siwą rozprzestrzeni chustę,
Szumem liści
jesiennych tłumiąc dźwięk hałasu.
Pewnie często
zastygnę przed domem na progu,
Wypatrując z
tęsknotą kogoś w drodze do mnie.
Za to
wszystko, co miałam, podziękuję Bogu,
Świat mnie
bowiem miłował niemal nieprzytomnie:
Dotykałam
zmysłami szlachetnego piękna,
Doświadczałam
też życia przypraw bukietami.
Byłam, jestem
i będę Panu szczerze wdzięczna.
Mam niewiele,
a jestem ponad bogaczami.
Nie przerażą
mnie metry pełne samotności
Ani cisza z
zadumą w fotelu z wikliny.
Ma codzienność
wszak była Niagarą miłości,
Nie mam zatem
w mej duszy nieszczęścia przyczyny.
Cóż, że sama
zostałam w zaciszu domowym,
Na uboczu,
gdzieś w kącie, pamiątką na strychu –
Taka kolej
jest rzeczy w tym pędzie służbowym,
Trzeba więc
się pogodzić z istnieniem po cichu.
Bladym świtem,
gdy wstaję, zamieram przy kawie,
Wyłapując z
przestrzeni rozśpiewane ptaki.
Patrzę jak
rosa stygnie na sprężystej trawie,
Jak wiatr
stokrotkom liczy śnieżnobiałe płatki.
Później zawsze
wychodzę z domu do ogrodu
Bez względu na
pogodę i kaprysy nieba.
Nie mogę
zaspokoić mojej duszy głodu –
Każdą sekundę
cenię!, jak okruchy chleba.
Wieczorem, gdy
się wszystko do snu wolno chyli,
Zasiadam na
werandzie z kubeczkiem herbaty
Z koroną
tańcujących przy świetle motyli,
Pochłaniając
mym ciałem kwitnące rabaty,
I wsłuchuję
się w rechot… lub w szelest z oddali
Rozmarzona i
jakby całkiem nieobecna.
Wokół mnie
lampionami dom się cały pali,
A obok
wspomnień siedzi ma miłość stateczna.
Kiedyś zasnę,
trzymając ją mocno za rękę,
Z albumem na
kolanach, co skrzydła rozłoży,
I z uśmiechem
na ustach, bo życie jest piękne…
Świt me ciało
w kołysce wygodnie ułoży
I tak zastygła
z kroplą poranku na rzęsach
Będę siedzieć przed
domem w powojach werandy,
A dusza rytmem
niebijącego już serca
Będzie wznosić
się w górę ze śpiewem Hosanny.
Może taką mnie
znajdziesz na wieki uśpioną.
Może szarpnie twą
struną wzruszenie żałobne.
Nie smuć się, byłam
bowiem szczęściem rozpieszczoną.
Odeszłam, ale lekko
– kroki mam swobodne.
Nie płacz i niech
świat twego łkania nie usłyszy.
Zatrzymaj moje
zdjęcie – zawsze będę z tobą.
Będę do ciebie
mówić, używając ciszy
I będę cię dotykać
wiatrem – daję słowo.
Nie odejdę na zawsze
– będę w tobie żyła
I twoimi śladami
za twym cieniem ruszę.
Będę zawsze i wszędzie
ci towarzyszyła,
A, że nieco inaczej…
- tak po prostu muszę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz