Wierniejsza
jesteś ty mi od cienia.
Od chwili
poczęcia bez wytchnienia
Zawsze i
wszędzie mi towarzyszysz,
Niczym nie
mącąc codziennej ciszy.
Niesiesz mnie
w dłoniach jakoby matka,
Jak pył w
kielichu z opłatków kwiatka,
Jak świecę,
której płomień maleje,
Gdy wiatr
złośliwie ze wszech stron wieje.
Spoglądasz na
mnie wzrokiem rodzica,
Który się
dzieckiem swoim zachwyca.
Poisz mnie
piersią czasu żywego
I dziko
ciągniesz w głąb nieznanego.
Palcami włosów
moich dotykasz,
Więc skronie
błyszczą w srebrnych promykach.
W źrenicach
moich gasisz spojrzenie
I z ust
wykradasz każde westchnienie,
I ramionami
ciało oplatasz
Jakbyś nie
miała innego świata
Poza mną w
ludzkiej, zwykłej postaci,
Która wszak
niczym cię nie wzbogaci.
Widzę cię w
lustrze kropelek wody –
W każdej
sekundzie innej urody.
Czuję na
skórze twoje istnienie
I słyszę obok
słów twych milczenie.
Nastąpi kiedyś
dzień mych zaślubin…
Kroki me niby kwitnący
łubin
Gdzieś się rozsieją
w czasoprzestrzeni
W kolorze bieli,
złota, czerwieni,
A ty me oczy zamkniesz
woalem
I usta zwiążesz
wstążką z koralem,
I pocałunkiem wstrzymasz
krwioobieg,
Wypuścisz duszę
spod moich powiek
Jak gołębicę, co
w błękit leci
I śnieżnym piórem
skrzydeł swych świeci,
A później ruszysz
wolno do tańca,
Mnie zostawiając
u stóp Wybrańca
Jak matka młodą
pannę zostawia
Przy Oblubieńcu
na wprost ołtarza
I… nagle!, wszystko
wokół zaginie,
I bezpowrotnie
zniknie, przeminie
W swym końcu mając
początek czegoś
Dla wszelkich zmysłów
nieodkrytego…
Jakże przy tobie
czas szybko leci,
Że umierają starzy,
choć dzieci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz