Moje ciało
nigdy nie jest nagie,
Nawet wówczas,
gdy bez ubrań jestem.
Jest na nim
wiatr niczym pióra pawie.
Jedwabiu nicią
tuli je przestrzeń.
Topnieje na
nim pył kwiatów polnych,
Z sosnowych
czubków brokat strącony,
Ziół dotyk niby
całkiem bezwonny,
Który żywicą jest
doprawiony.
Spływają po nim
krople wilgoci,
Co wczesnym rankiem
rosą pączkuje,
Liści łzy, w których
słońce się złoci,
I błękit niebios
po nim skapuje.
Niekiedy pachnie
twoim oddechem
Ubrane w płatki
twych pocałunków.
Opancerzone czasami
grzechem,
Splątane siecią
różnych sprawunków
Staje w poświacie
wschodów, zachodów,
W srebrnym szlafroku
z blasku księżyca.
To moje ciało bez
żadnych ozdób
W każdej sekundzie
czymś mnie zachwyca.
To moje ciało w
płaszczu starości
I pod woalem doświadczeń
różnych,
I w rękawiczkach
pracowitości
I w kapeluszu mych
myśli próżnych
Wciąż spaceruje
śladami ziemi,
Włos rozczesując
szczotką gałęzi.
Pod parasolem świateł
i cieni
Nagie, choć w tiulu
promieni siedzi
I zachwycone naturą
wokół
W koronkach drżących
z zimna motyli
Spija z zegarów
beztroski spokój
I głowę do snu
powoli chyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz