Idę na spacer
i twe kroki słyszę,
Co jeszcze
bardziej akcentują ciszę.
Ptak w drzew
bezlistnej z gałęzi pościeli
Z tej ciszy
dźwiękiem drwić się nie ośmieli,
Więc wszystko
wokół błogim jest spokojem,
Gdy o poranku
idziemy we dwoje.
Wiatr mnie
ramieniem swoim obejmuje,
Szelestnym
szumem tłumaczyć próbuje,
Skąd się to
wszystko wokoło tutaj wzięło
I tak naprawdę
od kogo poczęło,
Więc się
wsłuchuję w każde jego słowo,
Idąc przy tobie
z rozmarzoną głową.
Woda palcami
przejrzystego plusku
Trzyma się
nurtem przybrzeżnego chrustu
I spod koryta
łypie na nas okiem,
Jakby poiła
się naszym widokiem,
Więc się na
chwilę przy niej zatrzymuję
I pełną
piersią zapach celebruję,
Co się
kroplami bryzy w przestrzeń niesie
Jako żywica w
drzew iglastym lesie.
Idę przy tobie
ze „Zdrowaś Maryja”,
A świat wokoło
mej modlitwie sprzyja:
Niebo się
zdaje ukrywać swe skronie
W konarów w
chwale rozłożone dłonie,
Echo powtarza
słów moich pacierze
Każdy dźwięk
głoski rozkochując szczerze
W ciszy, co
klęczy przed wschodzącym słońcem,
Na której
ustach nuty stygną drżące.
Wszystko się
nagle zdaje kłaść przede mną,
Rozprzestrzeniając
Nieba toń bezdenną
I odsłaniając
mi Królestwo Boże,
Które na co
dzień przebić się nie może
Przez tę
zawziętą naturę człowieka,
Co zwodzi
myśli, że swą śmierć przeczeka.
Idę przy tobie
w głębokiej zadumie
A krok twój
przy mnie bezszelestnie sunie.
Skrzydłem
zahaczasz o przydrożne krzaki,
Budząc do
Jutrzni śpiące jeszcze ptaki.
Dotyk twych
oczu czuję na ramieniu,
Więc spaceruję
w lekkim ukojeniu.
Czas nawet
zdaje się nam towarzyszyć,
Modląc się
obok w kryształowej ciszy,
Wstrzymał więc
zegar wskazówek westchnienia
I połknął
oddech w powadze milczenia,
Dlatego
wszystko zapadło w bezruchu
Jak wyostrzone
we skupienia słuchu
I pochylone poddańczo
przed Bogiem,
Pod którym słońce
promienieje progiem.
Idę spacerkiem
przy tobie z ufnością,
Czując jak krzepisz
mnie swą troskliwością.
Idę przed siebie
z podniesionym czołem,
Puszczając w błękit
spojrzenia wesołe
Jak gołębicę, co
z arki Noego
Poszuka dla mnie
drzewa oliwnego,
Bym kiedyś mogła
w cieniu jego spocząć
I w twych ramionach,
jak dziecko, odpocząć.
Tymczasem z tobą
jestem tu i teraz,
Wciąż zaczynając
od podstaw – od zera
Z tą samą, świeżą,
szlachetną nadzieją,
Czując jak we mnie
wartości pęcznieją
I jak się wiosna
w mojej duszy budzi
Wbrew ciału, które
nierzadko się trudzi.
Tymczasem z tobą
nigdzie się nie spieszę.
Każdą sekundą,
banałem się cieszę,
Każdą kruszynę
jakoby bezcenną
Podnoszę wdzięcznie,
co leży przede mną,
I z tych drobinek
stłuczonej całości
Sklejam kontury
swej osobowości…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz