Mijam was
każdego dnia i odchodzę.
Ramieniem
wiatru leciutko was trącam,
Wciąż krocząc
za wami noga przy nodze.
Wyprzedzając
was, już się nie oglądam.
Włosy jak
pięciolinia na błękicie
Zdają się za
mną wiecznie nie nadążać.
Przemijam
bezszelestnie niczym życie.
Mój duch się
będzie w myślach ciągle krzątać.
Deszcz
kroplami z mej twarzy żal scałuje,
Opuszkami
dotyku skruszy ciężar…
Niekiedy się
na chwilę zatrzymuję –
Zaduma nad
pośpiechem wszak zwycięża.
Zostawiam
pogubione kroki w liściach,
Śladami
rozpościeram swe istnienie.
Skąd… oraz w
jakim celu tutaj przyszłam?...
Otula mnie
bezkresne rozmodlenie.
Zegary kołem
młynów się zbudziły,
Przeżuwając
ziarna sekund i godzin,
A me ciało w
strumieniu rwącej siły
Nie pamięta
już dnia swych narodzin,
Będąc w drodze
od zawsze i na zawsze,
Aż dopóki się
koło nie zatrzyma
I dopóki szlak
wszelki się nie zatrze
Jakakolwiek,
nieznana mi przyczyna.
Idę obok,
przechodząc bez rozgłosu,
Czubkiem głowy
przesuwając obłoki,
Zaglądając
przelotnie wam do oczu,
Przedrzeźniając
obcasem wasze kroki.
Mimo tego
niewielu mnie pamięta.
Mimo tego
niewielu mnie kojarzy.
Wśród tłumów,
ale jakby pominięta,
Ma dusza o
spokoju błogim marzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz