Nie zrozumiesz
tych, których dotknęła,
Dopóki nie
zapuka do twych drzwi.
Oby za rękę
cię nie wzięła,
Aby pójść z
tobą szlakiem kolejnych dni.
Jasność
wówczas się staje bladoszara
I zagęszczona
jak mgły nieprzejrzystość.
Twój duch
wtedy godnie się żyć stara,
Lecz męczy go
chłodna rzeczywistość.
Echo wspomnień
powtarza znane głosy,
Które błądzą
po pustych pokojach,
A samotność
głaszcze twoje włosy,
Tańcząc wokół
w szeleszczących strojach.
Długość sekund
zdaje się wiecznością.
Godzin trwanie
męczarnią okrutną.
Wypatrujesz bliskich
sercu z miłością,
Ale z twarzą posępną
oraz smutną,
Bo nikt stopą nie
wyprzedzi ciszy,
Krokiem marnym
nie obudzi progu.
Twój zmysł w oddali
echo drwiące słyszy –
Dźwięk niepodobny
żadnemu wszak słowu
I tylko zewsząd
opływa cię pustka,
Gorzka tęsknota
za jakimś człowiekiem.
Z oczu twych spływa
łez słonych strużka.
Z każdą łzą stajesz
się suchym drzewem
Nikomu teraz już
niepotrzebnym,
Wszystkim wokół
całkiem obojętnym.
Chciałbyś się oderwać
lotem podniebnym
By stać się znowu
istnieniem chwalebnym,
By gdzieś za sobą
zostawić pokoje,
W których nie ujrzysz
żywego już ducha,
By iść z dnia na
dzień zawsze we dwoje,
By przepadła pustka
niemo-głucha.
Obyś nie musiał
patrzeć na swe ręce
Skrzywione w geście
ludzkiej bezradności,
Oby w niemocy nie
drżało serce
Dręczone stanem
twej samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz