piątek, 8 marca 2024

W PODRÓŻY

Pajęczyny przy lampach jak żagle rozpięte,

Które starym okrętem nigdy nie pogardzą,

Wiszą sparciałą nitką wciąż mocno napięte,

Przez co z naporem wiatru świetnie sobie radzą.


A latarnie pod nimi jako maszty w porcie

Czekające cierpliwie, by w przestwór wypłynąć.

Widać na tle błękitów ich strzeliste krocie.

Trudno zatem je w drodze obojętnie minąć.


Jakaś stała się wdarła w ten żeglarski obraz,

Przez co mniemać mi przyszło, że czas się zatrzymał,

Więc stanęłam na brzegu, pomyślałam: Choć raz

Bat się wiecznych ponagleń od ciosu powstrzymał...


I, przymknąwszy powieki, powietrze złowiłam,

Które wodą pachniało źródlanej czystości.

Bryzą twarz po wczorajszym dniu lekko skropiłam,

Czując w rosnącej piersi rześki stan świeżości,


Po czym się wnet ocknęłam, wokół rozejrzałam,

Dostrzegając to, co się zmysłom mym wymknęło.

Zdaje mi się, że moment jakiś dryfowałam

Jakby ciało bez duszy bezwiednie stanęło...


Śpiew mnie ptactwa ocucił, na Ziemię sprowadził.

Zasłuchałam się w trelach niemal bezpamiętnie.

Chłód, co kości przenikał, w ogóle nie wadził

Tonom, które się niosły w przestrzeni namiętnie.


Wtem dotarło że do mnie, iż ptak nie narzeka

Na klimatu kaprysy i fochy pogody.

Człowiek tylko bez przerwy na okazję czeka,

By okazać akt ciągłej na coś w nim niezgody.


Dłonią lekceważąco na dąsy machnęłam,

Mając za nic tę ludzką przypadłość lamentu.

Rozciągając jak saling ręce, wypłynęłam,

Czując w krokach i siłę, i lekkość okrętu.


Fale traw, co się złotem mniszka rozświetliły,

Pieszczotliwym łoskotem kadłub podmywały,

A stokrotki wzdłuż burty bielą się pieniły,

Krople rosy pod stopą się rozpryskiwały.


Czułam prąd przecinany przestrzeni na twarzy.

Nurtem niczym grzebieniem ciągnął mnie za włosy,

Lecz powstrzymać się marszu mego nie odważy,

Bo mnie do horyzontu wiodą syren głosy.


Przecinałam nogami jak ostrzem nożyczek

Szlaki czasoprzestrzeni wciąż się niekończące.

Szerokości, długości moich map nie zliczę.

Cyrklem kroków je mierzę w dal się gdzieś ciągnące.


Trudno zatem określić dokąd dzisiaj zmierzam.

Jacht przed wschodem jutrzenki wszak odcumowałam

I od godzin już kilku morze dnia przemierzam,

A nad głową zwiastunów lądu nie widziałam,


Więc żegluję, zegara pluski celebrując

Rozcinane sterową płetwą nieustannie.

Życie w zachodzie słońca szczęśliwie kosztując,

Spijam smak codzienności (i słony) zachłannie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz