piątek, 13 grudnia 2019

ULICE


Zbieram kawałki potłuczonej ciszy
Pochylona w pokorze nad kałużą światła.
Czy ktoś mój oddech uchwyci, usłyszy?!,...
Czy ma osoba bez wieści przepadła?

Opływa mnie falą tłum zabiegany.
Nikt przypadkowo mnie wzrokiem nawet nie musnął.
Na nogach brzęczą mosiężne kajdany.
Od tego dźwięku przestrzeń jest jak darte płótno.

Wiatr nie szeleści, nie szumi, nie wyje,
A jedynie majaczy cykaniem zegara.
Nie wiem, czy umarłam, czy jeszcze żyję?...
Dusza zmysły zdrowe zachować się wciąż stara.

Ktoś nachyla się, w oczy me zagląda,
Jakby szukał dla siebie we mnie pocieszenia –
To kobieta wiekowa i bezdomna
Z krwawiącymi zszywkami na ustach milczenia.

Nie mam wiele, bo grosik zardzewiały,
I ze wstydem dziurawą kieszeń przeszukuję.
Widzę – jej dłonie chleba nie trzymały,
Więc żal w sercu silniejszy niźli dotąd czuję,

Lecz ona odchodzi całkiem bez słowa
I znika za zakrętem jakby jakaś zjawa.
Głodować na ulicy jest gotowa…
Przynajmniej to wrażenie swą postawą sprawia.

Wstaję i ruszam przed siebie niepewnie,
Bo nie wiem, co w szczelinach ulicy się kryje.
Echo dźwięk mych kroków powtarza sennie
I nimi, niczym dratwą, sieć hałasu szyje.

Wówczas myślę, że świat mnie demaskuje,
Doskonale znając moje miejsce pobytu,
I kościstym palcem na mnie wskazuje,
I krzyczy: „Ty bezdomność teraz przytul!”.

Ja wiem, że właśnie taką teraz jestem,
Chociaż na bezdomność moją nic nie wskazuje.
Często idę, zasłaniając się deszczem,
Ścieżkami, na których przyjaciół nie znajduję.

Siadam na progu sklepu spożywczego,
Pod zamkniętymi drzwiami, przy wielkiej witrynie
I nie widzę w przechodniach znajomego…
Może stan izolacji kiedyś wreszcie minie...

Dostrzegam wokół straszne spustoszenie –
Przypływ ludzi w amoku wartości pieniądza.
Wtedy we mnie wzbiera rozgoryczenie,
Że człowieka przeżuwa ta okropna żądza.

Skręcam w prawo i trafiam na kartony,
Więc odchodzę, kierując się w przeciwną stronę,
Ale i tam człowiek jest poniżony.
Czyżby wszystko, co dobre, było już skończone?!

Pojemniki pełne krwistego ognia
Płomieniami łaskoczą rozpostarte dłonie.
Czy to część miasta z wschodu, czy zachodnia –
Ulice są niczym grobowce zbezczeszczone.

To jest sukces naszej cywilizacji
I trofeum w postaci próchniejącej czaszki,
Wysypisko zużytych przez nas racji,
Cmentarzysko wartości, emocje huśtawki.

Idę dalej i widzę naprzeciwko
Przygarbioną samotność, szlochającą w dłonie.
W torbie ma słoik, a w nim pod pokrywką
Ludzkość, wrzeszczącą z żalem,: „To koniec!,… to koniec!"



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz