Nie potrzebuję niczego więcej
Prócz tego, co mam zawsze przy
sobie.
Słońcem ogrzewam strudzone ręce.
Kapelusz z kwiatów noszę na głowie.
Serce, jak bidon, nadziei pełne
W duszy się żywym płomieniem pali.
Wszelkie zmartwienia są nadaremne
W oczach zachłannych bezdennej
dali.
Okruchy chleba z wielkim
wzruszeniem
Noszę w chusteczce białego płótna.
To, że pobrzmiewam często
milczeniem,
Wcale nie znaczy, że jestem smutna.
Czasami lubię stanąć na brzegu
I osłaniając dłonią źrenice,
Patrzę na wszystko przeklęte w
biegu.
Czekam… Być może czymś się
zachwycę,
Może rozkocha mnie życia chwila,
Nic nieznaczące westchnienie czasu,
Która trzepotem skrzydeł motyla
Narobi w ciszy mnóstwo hałasu.
Po chwili ruszam w drogę przed siebie,
By poznać wielu, jak i najwięcej.
Zegar wybija ślady na niebie,
Wciąż powtarzając: „szybciej” i „prędzej”.
Idę z skarbnicą bogactw mizernych,
By horyzontu zdobyć granicę.
W chaosie udręk i zmor bezsennych
Niejedną radość wspomnień przemycę.
Nie potrzebuję niczego więcej,
Oprócz podręcznej bagażu treści,
Która natchnieniem uskrzydla serce,
Która w plecaku skromnym się mieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz