Chciałabym kiedyś rozprostować skrzydła,
By poczuć wiatru ramiona na skórze.
Przyziemność wszelka okropnie mi zbrzydła.
Nie mogę w miejscu pozostawać dłużej
Niż sekund kilka, minut kilkanaście,
Albo mizerną, bezpłodną godzinę.
Słońce niebawem bezpowrotnie zaśnie.
Chcę znaleźć szczęścia piękniejszą przyczynę.
Szukam więc wzniosłych celów i kierunków,
Jak kloszard każdy przeszukuję kubeł.
Na panoramie różnych wizerunków
Mam tylko jedną przeznaczenia próbę.
Nic mi w tej sieci wręcz nie odpowiada
–
Czasoprzestrzeni sidła mnie trzymają.
Ciało się włóczy, do siebie coś gada,
Wierząc, że wyższe wartości bywają.
Wtulę się czasem w bezpieczną kryjówkę,
Niekiedy jednak zderzam się z przykrością.
Wciąż uzupełniam mych wspomnień krzyżówkę,
Męcząc się strasznie z mej duszy miłością,
Która mnie wzywa do lotów w przestrzeni,
Do porzucenia przyziemnej kotwicy…
Nic też dziwnego, że w blasku promieni
Jestem bezdomną na każdej ulicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz