Spijam sekundy życia, co na ustach
stygną,
Zostawiając po sobie ślad smaku jak
mgiełka.
Z każdą minutą staje się kobietą
inną,
Choć z tym samym plecakiem na
przetartych szelkach.
Coś się we mnie skończyło, znikło
bezpowrotnie,
Zatrzymało się jednym westchnieniem
wskazówek…
Dusza czasem w rozpaczy od łez
gorzkich moknie
Zakleszczona w kokardach
zniszczonych sznurówek.
Idę dalej przed siebie, więc zaraz
wyruszam,
Wstanę z krzesła przydrożnej,
maleńkiej kawiarni.
Wschodem słońca i nowiem księżyca się
wzruszam,
Ścinam smugi bezsennych, płonących latarni
I dopóki mi jeszcze tej radości starczy,
Takiej prostej, banalnej, niczym niezmąconej,
Będę biegać dokoła mej zegara tarczy
Na skrzydełkach fantazji czasem nieskażonej.
Idę dalej przed siebie wbrew wszelkim
trudnościom,
Jakby gnana zachłannie przez ciekawość
życia,
Zbieram wszystkie przyprawy dni z wielką
wdzięcznością,
Badam smaki, sprawdzając co mam do odkrycia,
Co się jeszcze przede mną odsłoni u
progu,
Gdy otworzę kolejne drzwi gasnącej doby,
Spoglądając bezczelnie w oczy Panu Bogu
I szukając w goryczy odcieni osłody?
Co za drzwiami mnie czeka odległego
jutra?,
Które może po prostu wcale nie nastąpić…
Życie moje jak drzazga spróchniałego
kutra
Wciąż dryfuje na losu chłodno
ciepłej dłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz