W szlafroku rozmarzenia i w
bamboszach rosy
Siadam w przestrzeni śpiewu ptaków
i listowia.
Wiatr masuje me skronie, rozczesuje
włosy…
Kwitnie myślą rozkoszy siwiejąca
głowa,
W którą wkradły się nici lata
poprzedniego
I mgły, co się unosi na świtu
powiece.
Nie cofnęłabym czasu, chociażby
dlatego,
Że szczęśliwe, dojrzałe w piersi
płonie serce.
Nie przeraża mnie wcale przemijania
siła,
Chociaż cel mojej podróży widać już
w oddali,
Choć odeszła dziewczyna, która we mnie
była,
Choć się w moich źrenicach bladsze światło
pali.
To jest właśnie bezcenne, najpiękniejsze
w życiu,
Że czas kołem rozdrabnia ziarenka przeszłości,
Rozcierając to zboże na mąkę w ukryciu,
Z której zrodzić się może chleb ludzkiej
dobroci.
Nie rozpalam przeszłości w czerni i
w żałobie,
A rozmawiam z nią zawsze w lekkim rozrzewnieniu
W towarzystwie pokoleń, które mam przy
sobie,
Które żywo obecne są w moim wspomnieniu
I tak razem na trawie w porze śniadaniowej
Przy herbacie lub kawie, bułeczkach
z owocem
Kartkujemy zapiski mej pamięci w głowie,
Zachwycając się deszczem czy kapryśnym
słońcem.
Kocham moje poranki śniadania na trawie,
W których słodka zaduma rozpromienia
oczy.
Nie wiem, jak długo jeszcze w tym miejscu
zabawię?...
Czy mnie jutra łaskawość porankiem zaskoczy?,
Ale wielką mam wdzięczność za dar tego
życia
I za każdą minutę, która niczym wino,
Po kropelce skromnego jej smaku spożycia
Staje się mego piękna bezcenną przyczyną,
Więc choć miałam w przeszłości zgorzkniałe
momenty,
Porażek i upadków bolesne lawiny,
Nie uważam, by czas mój był mrokiem
przeklęty –
Czas smakuje radością jak leśne maliny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz