środa, 25 kwietnia 2018

ŚNIADANIE NA TRAWIE


W szlafroku rozmarzenia i w bamboszach rosy
Siadam w przestrzeni śpiewu ptaków i listowia.
Wiatr masuje me skronie, rozczesuje włosy…
Kwitnie myślą rozkoszy siwiejąca głowa,

W którą wkradły się nici lata poprzedniego
I mgły, co się unosi na świtu powiece.
Nie cofnęłabym czasu, chociażby dlatego,
Że szczęśliwe, dojrzałe w piersi płonie serce.

Nie przeraża mnie wcale przemijania siła,
Chociaż cel mojej podróży widać już w oddali,
Choć odeszła dziewczyna, która we mnie była,
Choć się w moich źrenicach bladsze światło pali.

To jest właśnie bezcenne, najpiękniejsze w życiu,
Że czas kołem rozdrabnia ziarenka przeszłości,
Rozcierając to zboże na mąkę w ukryciu,
Z której zrodzić się może chleb ludzkiej dobroci.

Nie rozpalam przeszłości w czerni i w żałobie,
A rozmawiam z nią zawsze w lekkim rozrzewnieniu
W towarzystwie pokoleń, które mam przy sobie,
Które żywo obecne są w moim wspomnieniu

I tak razem na trawie w porze śniadaniowej
Przy herbacie lub kawie, bułeczkach z owocem
Kartkujemy zapiski mej pamięci w głowie,
Zachwycając się deszczem czy kapryśnym słońcem.

Kocham moje poranki śniadania na trawie,
W których słodka zaduma rozpromienia oczy.
Nie wiem, jak długo jeszcze w tym miejscu zabawię?...
Czy mnie jutra łaskawość porankiem zaskoczy?,

Ale wielką mam wdzięczność za dar tego życia
I za każdą minutę, która niczym wino,
Po kropelce skromnego jej smaku spożycia
Staje się mego piękna bezcenną przyczyną,

Więc choć miałam w przeszłości zgorzkniałe momenty,
Porażek i upadków bolesne lawiny,
Nie uważam, by czas mój był mrokiem przeklęty –
Czas smakuje radością jak leśne maliny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz