poniedziałek, 15 stycznia 2024

WRAŻLIWOŚĆ

Jakoś mi smutno i nie wiem... dlaczego?

Bezdenna gorycz mnie całą pochłania.

Opadam na dno żalu wezbranego,

Który ma dusza wrażliwością wchłania,


Przez co bezwiednie łzami z oczu spływa

Jakby tęsknota za kimś utraconym.

W życiu niekiedy i tak właśnie bywa,

Że człowiek płacze, nie będąc zranionym.


W gardle pęcznieje gorycz krtań miażdżąca.

Serce się w piersi łomocze i szarpie.

Lęk budzi dziwny przyczyna mi obca.

Przykrość z rzęs ciurkiem na blat stołu kapie.


Czy coś przeczuwa intuicja w strachu,

Że tak mnie nęka, cierpieniem biczuje

I niczym sople skapujące z dachu

Na tafli duszy kroplami wibruje?


Spoglądam w niebo przecięte ptakami,

Które w surdutach czerni dokądś lecą...

Może Opatrzność przemówi znakami,

Co wyjaśnieniem błogim mnie oświecą


I wytłumaczą stan niezrozumiały,

Który emocje w kotle obaw miesza.

Niech zaśnie człowiek ów we mnie zuchwały.

Nic go nie krzepi, nic wszak nie pociesza.


Niechże odejdzie, bym mogła odetchnąć

Z kubkiem gorącym parzonych refleksji,

Bym podziwiała w wyciszeniu piękno

Myśli o rzadkiej i głębokiej treści,


W których się szczęście odsłania w swej krasie

I obejmuje ramieniem mą duszę.

Z ciężarem smutku wyczuć go nie da się.

Niechże opadnie, bo się nim uduszę!


Niechże odpłynie jak deszczowe chmury

Wiatrem pasane na niebie w granacie!

Niechże odejdzie uczuć stan ponury.

Niech go zastąpi zaduma w krawacie


Z uśmiechem, który anonsuje spokój,

Co krystalicznym światłem się odbija

A mej naturze dorównując kroku,

Niech twórczej pracy, chociaż dzisiaj, sprzyja!


Ot... ma wrażliwość - mój dar i przekleństwo,

Co jak krzyż dźwigam dla zbawienia duszy.

Zmysły w jej blasku ogarnia szaleństwo,

Gdy je cokolwiek, nie dotknąwszy, ruszy


Opuszką palca jakby struny w harfie,

Co nie zadrżawszy, nuty w dal strzepuje,

Po czym osiada jak rzęsą na stawie

I krzycząc we mnie, w ciszę się wsłuchuje.


Strzelam iskrami cała od środka

Niczym krzemienie o siebie się trące.

Spala mnie żałość niemal cierpko-słodka,

Co trawi serce w bólu konające.


Muśnięcia, które są niewyczuwalne,

Na mnie się kładą wyraźnym naciskiem,

A to, co bywa wokół niesłyszalne,

Do mnie dociera z dokuczliwym piskiem.


Odbieram zatem oraz odczytuję

Świat ze zwiększoną jego namiętnością.

Wszystko, co tworzy mnie sobą, notuję,

Niosąc cierpienie mej duszy z miłością


Jakoby dziecię, które w bezradności

Do ramion tuli się, by ból ukoić.

Nierzadko nie mam już krzty cierpliwości,

Aby wrażliwość czymś choć zadowolić,


Gdyż ta się z objęć sprytem wyślizguje

I jak wiatr zwinny oraz nieuchwytny

Pchnąć mnie w otchłanie rozterek próbuje,

By mi usunąć spod stóp cięciem brzytwy


Nić grawitacji, co mnie przytrzymuje,

Bym w galaktykach jak ryba pływała,

Przez co na Ziemi się nie odnajduję

I będę od niej wiecznie odstawała.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz