Wstążeczki światła jakby przy kaplicy,
Która przy drodze samotnie stróżuje,
Lśnią tasiemeczką złotą u spódnicy,
Co w piruetach swobodnie wiruje.
Poświata jasna przesiana przez sito
Gałęzi nagich ze sobą splecionych
Faluje wiatrem jakoby pszenżyto
Z kłosów niteczką jak słomką ciągnionych.
Kałuże słońca rozrzedzają szarość.
Powietrze pachnie milionem stokrotek,
Choć ziemię ścina bezpłodność i starość,
Blask, co jak żyłkę zwija kołowrotek.
Opływa zatem horyzont miodowa
Łuna, co niebo rozświetla koroną.
Roślinność stygnie rudawobrązowa
Zda się lenistwem być jakby uśpioną.
Wtem słońce gaśnie, blednie niespodzianie.
Ponury woal zastyga w konarach…
I znowu płonie, lecz umiarkowanie,
I na przestworza wypłynąć się stara,
Choć to nie pora na eksplozję wiosny,
Która się zdaje przed szereg przeciskać.
Patrzę na obraz dla oka radosny,
Co koronkami promieni się błyska,
I mnie nadzieja przepełnia ogromna,
Dla której nie ma nic niemożliwego.
We wszystko jestem uwierzyć dziś skłonna
Byle zatrzymać cząstkę baśniowego
Zjawiska, które zewsząd mnie otacza,
Rozpieszcza zmysły i koi zmartwienia,
Po którym dusza na wyżyny wkracza
Lekką swobodą i bez wyrzeczenia.
Tak mnie rozpala ten widok świeżości,
Tak mnie zachwyca swoją niewinnością,
Że zapominam o przynależności,
Co się nazywa kruchą przyziemnością,
I dłoń wyciągam po nieodgadnione,
Co ponad wszelkie obłoki się wznosi.
Czuję, że jest mi więcej przeznaczone,
Więc zrzucam pancerz kobiety – gosposi
I zwiewnym piórem jak wiosłem zagarniam
Wszelkie natchnienie, które pierś rozsadza,
Lgnę do tych świateł, co niczym latarnia
Morza spienione blaskiem swym wygładza,
I upojona nadzieją na lepsze
Zda się, że chodzę stopą po jeziorze,
Więc takich doznań chcę doświadczyć jeszcze
Nim się z odejściem na zawsze pogodzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz