Pootwieram na
oścież okna i drzwi wszelkie.
Wiatr
zaproszę, by z kątów zmiótł kurz i zmęczenie,
I w wazonach
zatopię łąk bukiety wielkie.
Porozpinam w
przestrzeni zmysłów rozmarzenie.
Szyby przetrę
spojrzeniem na wskroś przenikliwym,
Zatrzymując w źrenicach
obraz za mym oknem.
Na tarasie
wraz z echem przesadnie płochliwym
Rozrysuję
dokoła to, co dotknę wzrokiem.
Nic się
przecież nie liczy jak to, co jest teraz.
Nic wszak
istnieć nie może poza tym, co obok.
Wokół piękno
niezwykłe tak się rozpościera,
Że niezdolne
opisać jest to piękno słowo.
Siedzę sama w
skupieniu zapomnianej ciszy.
Okiem mej
zachłanności przekraczam horyzont
I jak zarys
pożółkłej i zniszczonej kliszy
Trwam
niezłomnie, niesiona przez przyszłości mej prąd.
Dom przenika
wiatr chłodny, świeżości westchnienie.
Na tarasie
zastygam teraz we wspomnieniu.
Moją duszę
przenika słodkie rozmodlenie,
No a ja się
przyglądam wszelkiemu istnieniu.
Jakaż piękna
ta chwila teraz, tu, w momencie,
W którym sama
się w sobie bezwstydnie zatracam.
Jednego tylko
pragnę uparcie, zawzięcie –
Chociaż gasnę,
odchodzę, to wciąż tu powracam
I powracać
chcę zawsze chociażby na chwilkę,
Kocham bowiem
najmniejszy okruch tego świata,
W którym
jestem mizernym i banalnym pyłkiem –
Pyłkiem tylko
widocznym w rozproszeniu światła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz