Wszystko się
kiedyś zakończy…
Opadną liście,
obumrą drzewa.
Łodygi nagich,
obeschniętych pnączy
Wzbiją się
kłykciem nagości do nieba.
Ptak nie
zakwili, wiatr nie odetchnie
Ulgą kojącą
skołatane zmysły.
Ciemność
cierpienia ulicami przemknie,
Jakby
wszelakie nadzieje już prysły.
Ziemia
bezpłodna jak żałobna matka
Kwaśnymi łzami
skropiona, zroszona
Będzie szukała
choćby cienia płatka,
Bólem
bezdusznie przebita, zraniona.
Samotność siądzie
na zniszczonym tronie,
Wzrokiem zmrożonym
głaszcząc horyzonty.
Chleba spragnione
i skostniałe dłonie
Wyrastać będą niczym
rdzawe pręty
I… tylko jedno,
krwią płonące serce
Niczym pochodnia
za kotarą nocy
Będzie pamiętać
to, co było piękne,
Będzie goryczą
wypłakiwać oczy,
A wokół tłumy aniołów
o skrzydłach,
Co czarnym piórem
błyszczą obrzydzenia,
Będą rozkładać
kłusownicze sidła
Sterczące w gruncie
kłami potępienia;
A wokół wycia,
jęki, pisk i wrzaski
W torturach będą
zdradzać biedne dusze,
Łamanie kości jak
gałęzi trzaski
Przebiją ostrzem
głuchoniemą głuszę.
Nie będzie miejsca
chwili odprężenia,
Chwili, by głowę
złożyć na poduszce.
W sieci żądz, głodu,
strachu i zmęczenia
Będą się wiły zatracone
dusze.
Żniwiarze wyjdą
z kosami na łono,
By zgarnąć w wory
głowy pościnane.
Pola krwią skrzepłą
będą krwisto płonąć
I nienawiścią będą
podlewane.
Usta spragnione Chleba pożywnego,
Wypełni tylko wąż
zebranych grzechów
I smak czy zapach
Wina zbawiennego
Będzie odsuwał
się od ust w pośpiechu.
Kopce ciał sinych
jak splecione liny
Zalegać będą w
każdym miejscu świata.
Śmierć się rozszerzy
bez słusznej przyczyny
I brat dłoń splami
krwią swojego brata.
Wszystko się kiedyś
zakończy.
Wszystko się skruszy
jak mielone ziarna.
Już teraz w lustrze
widzisz martwe oczy,
Już u twych ramion
piór lśni barwa czarna.
Czas się przebudzić,
by oczyścić serce,
By ujrzeć światło
wschodzącego słońca,
By białą skórą
przyozdobić ręce,
Aby wymodlić słodycz
swego końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz