Za moim oknem
zmieniają się drzewa
W kreacjach
sukien falbaniastych liści.
Już ptak w
nich żaden nie kwili, nie śpiewa,
A wiatr w
zadumie komponuje pieśni
Nad klawiaturą
sennie pochylony
I w
rozmarzeniu jakby nieobecny
Niczym
kochanek przez miłość wzgardzony…
W szelestach,
szumach jedynie bezpieczny.
Za moim oknem
świt wronim lamentem
Jak tonem
dzwonu zda się ogłoszonym,
A cisza w
dłoniach jakby nuty święte
Niesie te dźwięki
smutkiem obmodlonym
I spaceruje
wokół bezszelestnym krokiem,
Jedwabiem
trenu pochylając trawy,
Błądząc dokoła
tęsknym, łzawym okiem
W cieniu
codziennej wrzawy i zabawy.
Za moim oknem
odpływ świat odsłania,
Falą zbierając
naręcza kwieciste.
Obnaża ziemię
w upierzeniu siana,
Alabastrowe
jej skronie bezkrwiste
Zdobione srebrną
nicią płowych włosów,
Rozczesywanych
na źdźbłach i gałęziach
I… tę
wyblakłość szklistych, smutnych oczu,
W których
wciąż widać blask młodego piękna.
Za moim oknem wszystko
już przemija
I w inną porę
roku się przemienia
Żywotem będąc
jednego motyla,
W jednej sekundzie
krótkiego westchnienia…
A wszelkie
zmiany wręcz niepostrzeżenie,
Płynnością
wdzięczną niemalże bezruchu
Dzieją się,
budząc w człowieku uśpienie,
Kołysząc czujność w lekkości i puchu…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz