Zauważyłeś
mnie Panie pośród chrustu.
Podniosłeś i
otarłeś z brudu, z kurzu życia.
Wziąłeś mnie
ze sobą bez jakichkolwiek słów,
Jakbyś widział
we mnie piękno do wydobycia.
Oczyściłeś
rdzę i opatrzyłeś rany,
Wymieniłeś
przezrocza zapłakanych oczu,
Postawiłeś w
miejscu, gdzie kwitną tulipany,
Dałeś poczuć słodycz
wiosennego soku,
A wieczorem, gdy
byłam gotowa na wszystko
Dotknąłeś mego
serca płomykiem miłości,
Rozpalając w mym
wnętrzu ogromne ognisko,
Będące azylem w
gęstwinach ciemności.
Rozpaliłeś mnie
Panie do nieprzytomności.
Zawiesiłeś w przestrzeni
pod kopułą nocy,
Bym maleńką iskierką
mizernej jasności
Zapraszała każdego,
co w półmrokach kroczy
I tak wiatrem smagana
pod dachówką nieba
O płomieniu lękliwym,
nieraz niewidocznym
Oznaczam miejsce,
w którym nie brak nigdy chleba,
W którym spocząć
można w fotelu wygodnym.
Nie pozwól mi więc
zgasnąć na wieki mój Panie,
Nie pozwól by mnie
strącił podmuch złej godziny.
Bez Ciebie wszak
mój płomień palić się przestanie.
Bez Ciebie wszyscy
w chruście nędznie się kończymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz