Szarym konduktem kłębią się chmury.
Jasność się sina przez nie przebija.
Drzewa zaś płoną w liściach purpury.
Zieleń, złociście blednąc, przemija.
Kasztany rdzawym więdną kolorem.
Wilgoć się zrasza na pajęczynach.
Dzień się wydaje wczesnym wieczorem,
Choć się ospale, ledwo zaczyna.
W oddali dzwony biją kościelne,
Trzepotem skrzydeł echa drażnione.
Trzeszczą gałęźmi krzewy bezsenne
Przez stada wróbli wręcz rozstrojone.
Łabędzie szyje róż, co dziczeją,
Koral owoców sznurem oplata.
Na wiatru grzbiecie strzępy płowieją
Nici tęchnących babiego lata.
Deszczem przesiąka powietrze mgliste,
Choć łez nie roni niebo posępne.
Głóg jeno krople dźwigając krwiste,
Jest niczym kosze czerwieni pełne,
Z których spijają ciszę sikorki,
Szczebiocząc dźwięcznie oraz dyskretnie.
Z traw wyplatane, parciane worki
Zdradzają, że jest niemal bezwietrznie...
A mnie w scenerii tejże jesieni
Na jawie śni się wczesne przedwiośnie.
W kleksach roztopów ziemia się mieni.
Rudzik się niesie trelem radośnie...
Na progu domu stoję w zadumie,
Patrząc na sople z dachu kapiące.
W nagich konarów świstach i szumie
Znajduję tony zmysły kojące.
Za mną się w kuchni kaflowej kruszą
Drwa płomieniami na proch węglone;
W zupie się grzyby suszone duszą
Kożuchem skwarek, cebul kraszone
I barszczem gęstym hojnie zalane,
Co aromatem kwasi powietrze;
Na blasze skwierczą powykładane
Ziemniaki, które językiem łechce
Ogień pod fajer zwartą obręczą,
Co szczelinami zdają się topić,
Gdy w palenisku iskry się wiercą
Jakoby miały ów żywioł rozbić
Na mak drobniutki żaru, co pachnie
Żywicą szczepy, chrustu leśnego,
Dymu, co który wolności łaknie,
Z komina lecąc murowanego
Jakoby w niebo bezchmurne kluczem
Się kojarzącym z ptaków powrotem...
Pod butem z gumy śnieg płynny pluszcze,
Brudną się bielą topiąc pod płotem...
I barwa głosu ciepła mej babci,
Która pieczywo nożem rozcina,
Kiedy, szuraniem kręcąc się kapci,
Stół już nakrywać dla nas zaczyna
I kiedy dzwoni sztućców bukietem
Czy ceramicznym dudni talerzem,
Kiedy rękoma gładzi serwetę
I kiedy woła nas na pacierze,
Po których czuję smak zalewajki
I na zaczynie chleba chrupkiego,
Z fajer zebrane i opiekanki -
Ziemniaka blachą podpiekanego...
Tym snem na jawie niespodziewanym
Świat się rozdwaja na: teraz - wtedy.
Powietrze pachnie drewnem zwęglanym -
Kadzidłem mojej bezcennej schedy.

.jpg)







