piątek, 8 stycznia 2021

KOLEJ RZECZY

Młodości!... – wołam wciąż za siebie smutnym głosem,

Lecz nic nie odpowiada, nikt się nie wyłania.

Wiatr się bawi, drwiąc ciągle, moim siwym włosem

I palcami drzew oczy złośliwie zasłania.

 

Cisza oddech zmęczony uparcie powtarza.

Echo, szydząc, po piętach mi depcze zawzięcie.

Młodości!... – wołam, lecz ona… nie odpowiada,

Choć wyciągam błagalnie utęsknione ręce.

 

Deszcz jedynie, co tylko nade mną zapłakał,

Bo wzruszenia powstrzymać w piersi nie potrafił.

Młodości!... – głos z goryczą w rozpaczy się zbratał

I przykrością gardło zaciskał, bólem dławił.

 

Młodości!... – ironicznie przestrzeń wciąż powtarza

I wszystko dookoła zda się śmiać, chichotać.

W kałuży twarz w powiewach wiatru się rozprasza –

Ta twarz, którą mogłam dziś rano w lustrze spotkać.

 

Dotykam dłonią oczu obrytych zmarszczkami,

Wpadniętych, jak wyschnięte, mgłą spowite wody,

Dotykam ust opadłych drżącymi palcami,

Policzków, skroni srebrnych i podkowy brody.

 

Odwracam się za siebie – wczoraj tak nie było…

W namiętnych pocałunkach topiły się wargi,

W oczach słońce wiosenne kaskadami lśniło,

A dziś?!... się ciało moje pochyla i garbi.

 

Młodości!... Gdzieś się w tłumie mi zawieruszyła?!,

Jak dziecko oderwane od matki spódnicy…

Gdzieżeś mi się bezradna, zlękniona zgubiła?!

Żal wypływa za tobą z gasnącej źrenicy.

 

Na kałużę spojrzenie przesuwam bezradne

I przyglądam się sobie potwornie zmienionej.

Dwa dołeczki w policzkach – to jedno mi dane –

Przywołują twarz dla mnie dziewczyny znajomej.

 

Osunęłam swe ciało na zgięte kolana.

Dłonią, jakby nieśmiałą, odbicia dotykam.

To ja jestem w kałuży deszczem malowana,

W rozrzewnieniu za młodą – mną bezradnie wzdycham.

 

Już odeszłaś… - powiadam tajemniczym szeptem –

Tak niewiele zrobiłaś, a tak wiele chciałaś.

Teraz ja na twym miejscu dyżuruję, jestem…

Spójrz, proszę, jak się we mnie szybko zestarzałaś?

 

Wtem dojrzałość mnie chustą srebrzystą oplata,

Zimne ręce zaciska na moich ramionach,

A oddech jej ciężki z mym oddechem się splata

I jej skóra na moich wygniotła się dłoniach.

 

Chodź. – powiada – Nie warto wciąż patrzeć za siebie.

Taka kolej jest rzeczy i trzeba to przyjąć…

Myśli moje, wspomnienia… jak ptaki na niebie.

Kiedyś przecież i one muszą w końcu przysiąść.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz